03 Jun
03Jun

Sierpień 1977. Elvis Presley umiera na podłodze swojej łazienki w Graceland. Koniec historii? Niezupełnie. Bo co jeśli powiem wam, że od 47 lat krąży po świecie coś, co niektórzy nazywają "najbardziej wartościowym dokumentem kolekcjonerskim XX wieku"? Sfałszowany certyfikat smierci Króla Rock and Rolla. 

Zacznijmy od początku. Kilka miesięcy temu spotkałem się z Markiem Jenningsem - to nie jego prawdziwe nazwisko, ale w tym biznesie nikt nie używa prawdziwych danych. Mark handluje dokumentami kolekcjonerskimi od 30 lat. Widział rzeczy, o których przeciętny człowiek nie ma pojecia. Ale to, co mi pokazał tamtego wieczoru w Memphis, sprawiło że dosłownie zamurowalo mnie. 

"To jest kopia" - zastrzegł od razu, wyciągając z teczki pożółkły dokumencik. "Oryginał jest wart więcej niż moje życie. Ostatnio ktoś oferował za niego 2 miliony dolarów." 


Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwykły certyfikat śmierci. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Data zgonu: 16 sierpnia 1977, godzina 14:30. Problem? Oficjalnie Elvis został znaleziony nieprzytomny o 14:00 i przewieziony do szpitala Baptist Memorial, gdzie stwierdzono zgon o 15:30. Rozbieżność godzinna to tylko wierzcholek góry lodowej. 

"Zobacz tutaj" - Mark wskazał palcem na podpis lekarza. Dr. Jerry Francisco, główny koroner hrabstwa Shelby. Tylko że charakter pisma jest... inny. Porównałem go z innymi dokumentami podpisanymi przez Francisco. Rzeczywiście, różnice były widoczne nawet dla laika. 

Ale to nie wszystko. W świecie dokumentów kolekcjonerskich opinie są podzielone. Jedni twierdzą, że to genialnie wykonane fałszerstwo z lat 80., kiedy teorie o rzekomym przeżyciu Elvisa osiągnęły apogeum. Inni są przekonani, ze to autentyczny dokument, który miał zatuszować... no właśnie, co? 

"Pomyśl logicznie" - mówi mi Jennifer Rodriguez, ekspertka od dokumentow historycznych z Uniwersytetu w Austin. "Po co fałszować certyfikat śmierci kogoś, kto rzeczywiście umarł? Chyba że..." - zawiesza głos dramatycznie - "...ten ktoś wcale nie umarł." 

Teoria spiskowa jest prosta: Elvis, zmęczony sławą, uzależniony od leków, zadłużony po pachy, inscenizuje własną smierć. Ucieka do Ameryki Południowej albo na jakąś wyspę. Brzmi jak scenariusz taniego filmu? Może. Ale są pewne fakty, które dają do myślenia. 

Po pierwsze, pogrzeb Elvisa odbył się z zamkniętą trumną. Oficjalnie - ze względu na stan ciała. Nieoficjalnie - świadkowie twierdzą, że "coś było nie tak" z tym, co leżało w trumnie. 

Po drugie, w dniu śmierci Elvisa jego menedżer, pułkownik Tom Parker, zachowywał się... dziwnie. Zamiast załamać się po stracie swojej "złotej kury", od razu zaczął organizować wyprzedaż pamiątek. Jakby wiedział, że popyt będzie ogromny. 

Po trzecie - i tu wracamy do naszego dokumentu kolekcjonerskiego - istnieją co najmniej trzy różne wersje certyfikatu śmierci Elvisa. Każda z drobnymi różnicami. Która jest prawdziwa? A może żadna? 

"W branży dokumentów kolekcjonerskich to świety Graal" - mówi mi inny handlarz, którego spotkałem na aukcji w Nowym Jorku. "Widziałem ludzi, ktorzy wydali fortunę na dokumenciki związane z Elvisem. Niektóre z nich to oczywiste podróbki, ale są tez takie, które... cóż, sprawiają, że zaczynasz się zastanawiać." 

Najdziwniejsze w całej tej historii jest to, że rodzina Elvisa nigdy oficjalnie nie zdementowała istnienia alternatywnych wersji certyfikatu. Lisa Marie Presley, córka Elvisa, zapytana kiedyś o te dokumenty, odpowiedziała tylko: "Niektóre sekrety powinny pozostać sekretami." 

Co ciekawe, w 2021 roku na jednej z aukcji pojawił się dokument, który wywołał prawdziwą sensację. To był rzekomy raport z sekcji zwłok Elvisa - ale z datą... 1978 roku. Rok po oficjalnej śmierci. Dokument został szybko wycofany z aukcji po interwencji prawników rodziny Presleyów. 

"To nie jest kwestia wiary czy niewiary" - podsumowuje Mark, chowając dokumencik z powrotem do teczki. "To kwestia dowodów. A dowody... cóż, dowody można interpretować na różne sposoby." 

Czy Elvis rzeczywiście sfingował własną śmierć? Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Ale jedno jest pewne - w świecie dokumentów kolekcjonerskich, gdzie autentyczność miesza się z legendą, certyfikat śmierci Króla pozostanie jednym z najbardziej poszukiwanych i kontrowersyjnych dokumentów wszech czasów. 

A może gdzieś na jakiejś tropikalnej wyspie, stary mężczyzna z charakterystycznym uśmiechem czyta ten artykuł i się śmieje? Kto wie. W końcu, jak mawiał sam Elvis: "Prawda jest jak słońce. Możesz ją na chwilę zasłonić, ale ona nigdzie się nie wybiera." 

Faktem pozostaje, że dokumenty kolekcjonerskie związane z tą sprawą osiągają na rynku kolekcjonerskim zawrotne ceny. I dopóki będą kupujący, dopóty będą się pojawiać nowe "dowody" - prawdziwe lub nie. Bo w tym biznesie granica między prawdą a fikcją jest cieńsza niż papier, na którym wypisywane są certyfikaty śmierci.

Comments
* The email will not be published on the website.
I BUILT MY SITE FOR FREE USING